Wołyński WRON. Czy Taras Bulba pisał prawdę?

 



Skąd pochodzili członkowie "Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego"

Na powyższej mapie zaznaczone są miejsca, skąd pochodzili poszczególni członkowie Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego z 1981 roku, przez osoby nieprzychylne komunistom nazywanej HUNTĄ Jaruzelskiego. Opieram się tylko na danych w Wiki. Nie analizuję hipotez o „matrioszkach” (czyli o ludziach podmienionych przez sowietów). Dopuszczam możliwość fałszowania życiorysów, ale opieram się na danych z Wikipedii, gdy chodzi o miejsca urodzenia. Nawet, jeżeli ktoś urodził się w Łodzi, choć mieszkał na Wołyniu, nie został zaliczony w rachunkach do „Wołyńskiego WRONu”. Gdyby został zaliczony, byłoby 45%, a nie 41%. Ten przypadek na mapie zaznaczony jest numerem 15 w nawiasie, ale nie jest liczony w komentarzu statystycznym.

1.
gen. armii Wojciech Jaruzelski
Urodzony 1923, Kurów, województwo lubelskie.
Wywieziony na Syberię w roku 1941 z Litwy.
Szkoła w Riazaniu od lipca 1943 roku.

2.
admirał Ludwik Janczyszyn
Urodzony 1923, Krasne koło Tarnopola.
Partyzantka sowiecka na Podolu od października 1943.

3.
gen. broni Eugeniusz Molczyk
Urodzony 1925, Gostyń, województwo wielkopolskie.
LWP od sierpnia 1943.

4.
gen. broni Florian Siwicki
Urodzony 1925, Łuck na Wołyniu.
Armia Czerwona od grudnia 1942.

5.
gen. broni Tadeusz Tuczapski
Urodzony 1922, Lwów.
LWP od sierpnia 1944.

6.
gen. dyw. Józef Baryła
Urodzony 1924, Zawiercie, województwo śląskie.
LWP od maja 1945.

7.
gen. dyw. Tadeusz Hupałowski
Urodzony 1922, Złoczów, koło Lwowa.
LWP od stycznia 1945.

8.
gen. dyw. Czesław Kiszczak
Urodzony 1925, Roczyny, województwo małopolskie.
PPR od maja 1945. Kontrwywiad wojskowy.

9.
gen. dyw. Tadeusz Krepski
Urodzony 1920, miejsce urodzenia nieznane: „Załęże”. W Polsce było kilkadziesiąt miejscowości o tej nazwie, ale raczej nie na kresach, więc nie zaliczam go do „kresowej” części WRONu). Na mapie nie jest zaznaczony.
LWP od 1944 – dokładna data nieznana.

10.
gen. dyw. Longin Łozowicki
Urodzony 1926, Czołnica Nowa na Wołyniu.
Samoobrona Przebraża na Wołyniu od marca 1943.

[Tej formacji w przyszłości „Dobrodziej” poświęci osobny tekst].

11.
gen. dyw. Włodzimierz Oliwa
Urodzony 1924, Sułkowice, województwo małopolskie.
Oddział partyzancki „Limba” od 1939 roku (sic! – tak podano), formalnie AK.

12.
gen. dyw. Czesław Piotrowski
Urodzony 1926, Huta Stepańska na Wołyniu.
27 Wołyńska Dywizja Piechoty AK od 1943 roku (sic! – tak podano). Natychmiast po rozbrojeniu 27 WDPAK (lipiec 1944) wysłany do szkoły w Riazaniu.

13.
gen. dyw. Henryk Rapacewicz
Urodzony 1926 Mołodeczno, województwo wileńskie.
LWP od grudnia 1944.

14.
gen. dyw. Józef Użycki
Urodzony 1932, Kiertyn koło Lwowa.
Deportowany na Syberię w 1940. LWP od 1950.

15.
gen. dyw. Zygmunt Zieliński
Urodzony 1925, Łódź.
Mieszkał we Włodzimierzu Wołyńskim.
LWP od 1943 roku (dokładniejsza data nie podana).

16
gen. bryg. Michał Janiszewski
Urodzony 1926 w Poznaniu.
LWP od 1950. Brak danych o losach w czasie wojny.

17.
gen. bryg. Jerzy Jarosz
Urodzony 1931, Nagawczyn, województwo podkarpackie.
LWP – Oficerska Szkoła Piechoty Nr 1 we Wrocławiu od 1949.

18.
płk Tadeusz Makarewicz
Urodzony 1925, Niewirków na Wołyniu.
LWP od czerwca 1943.

19.
płk Kazimierz Garbacik
Urodzony 1927, Sobniowo, województwo podkarpackie.
PPR od stycznia 1947. LWP od czerwca 1948.

20.
płk Roman Leś
Urodzony 1924, Cyranka (dzielnica Mielca), województwo podkarpackie.
LWP od kwietnia 1943. PPR od września 1943.

21.
ppłk Mirosław Hermaszewski
Urodzony 1941, Lipniki na Wołyniu.
LWP. Wyższa Szkoła Oficerska Sił Powietrznych w Dęblinie od listopada 1961.

[tragedii w Lipnikach „Dobrodziej” w przyszłości poświęci osobny tekst].

22.
ppłk Jerzy Włosiński
Urodzony 1943, Kraków.
Dowódca 1 Mazowieckiej Brygady Warszawskiego Okręgu Wojskowego.

Za podstawę przyjąłem spis ludności z 1931 roku oraz oparte na tym spisie dane encyklopedyczne (przedwojenne). Podczas spisów ludności oraz przy interpretacji wyników, działy się różne cuda – na masową skalę produkowano „starozakonnych Polaków” (prawie 20% Żydów, to byli oficjalnie „Polacy wyznania mojżeszowego”), „prawosławnych Polaków”, wcześniej wynaleziono naród „Tutejszych” itp. Zgódźmy się jednak dla świętego spokoju, że w całym państwie 69% stanowili Polacy (chociaż w rzeczywistości mniej, ale to nie wpłynie znacząco na wyniki). To znaczy, że w II Rzeczypospolitej żyło około 1931 roku 22,2 miliona Polaków - oficjalnie. Skutkiem II wojny światowej liczba Polaków wzrosła, mimo strat wojennych, ale to już nie należy do tematu.

Na Wołyniu (ściślej w województwie wołyńskim = Wołyń + część Polesia) Polacy oficjalnie stanowili 16,5% ludności. To znaczy 344 tysiące wołyniaków było Polakami (oficjalnie).

W województwie lwowskim Polacy stanowili oficjalnie 57,9%, czyli było to 1,8 miliona ludzi.

W województwie stanisławowskim stanowili oficjalnie 22,5%, czyli 0,3 miliona ludzi.

W województwie tarnopolskim Polacy stanowili oficjalnie 49,5%, czyli 0,8 milion ludzi.

W sumie, w czterech województwach, stanowiących z grubsza teren konfliktu polsko-ukraińskiego, mieszkało 3,2 miliona „oficjalnych” Polaków. W rzeczywistości mniej (niewiele ponad 2 miliony), ale niech już będzie. Skorygowanie i urealnienie tych danych wzmocniłoby uzasadnienie wyciągniętego wniosku, ale i bez korekty wyniki są zaskakujące, a uzasadnienie wystarczająco mocne.

Stanowili oni ( 3,2 / 22,2 ) * 100% = 14,5% ogółu Polaków żyjących w państwie polskim.

Jeżeli chodzi o samo województwo wołyńskie ( 0,34 / 22,2 ) * 100% = 1,5% ogółu Polaków.

Według oficjalnych danych 3 Polaków na 200 mieszkało w województwie wołyńskim.

Według oficjalnych danych prawie 15 Polaków na 100 mieszkało w jednym z czterech województw „ukraińskich” (Wołyń + Galicja).

Jednak we WRONie wołyniacy
stanowili nie 1,5%, lecz 22%.

We WRONie ludzie ze wszystkich województw „ukraińskich” stanowili nie 14,5%, lecz 41%.

A to i tak bez uwzględnienia Zielińskiego. Prawie połowa WRONu to byli ludzie z terenów konfliktu polsko-ukraińskiego. Nadreprezentacja po prostu sensacyjna.

Przypadek?

Nie chcę zamęczać czytelników wykładem z rachunku prawdopodobieństwa. Sam też jestem leniwy. Z lenistwa zastosowałem metodę Monte Carlo.

Po prostu użyłem generatora liczb losowych. Losowałem 22 Polaków. Powtórzyłem to doświadczenie milion razy. W milionie prób zdarzyło się 10 razy, że w wylosowanej grupie 22 Polaków znalazło się co najmniej 5 wołyniaków.

Gdybyśmy losowo wybrali 22 Polaków urodzonych w latach 1920-1945, to prawdopodobieństwo, że trafi się wśród nich co najmniej 5 wołyniaków wynosi:

1 na STO TYSIĘCY
1 : 100 000 = 0,001 %

Jeżeli dodamy w tym doświadczeniu Galicję, chociaż Polaków było tam znacznie więcej, wyniki będą jeszcze bardziej szokujące! Łatwiej jest wylosować 5 Polaków z Wołynia na 22, niż 9 Polaków z całego obszaru ukraińskiej części kresów na 22.

Gdybyśmy losowo wybrali 22 Polaków urodzonych przed 1945 rokiem, to prawdopodobieństwo, że trafi się wśród nich co najmniej 9 ludzi z etnicznych terenów ukraińskich (Wołyń + Galicja Wschodnia) jest po prostu niemierzalne. Wynosi mniej, niż jeden do miliona. Podczas 3 milionów prób ani razu nie uzyskałem takiego wyniku.

Mniej niż 1 na MILION
< 1 : 1 000 000

I co w związku z tym?

Teren dzisiejszej zachodniej Ukrainy, to ogromne zagęszczenie WRONowców. Zagęszczenie tak wielkie, że nie ma nawet jednej szansy na milion, żeby wynikało z przypadku.

W 1942-1944 roku ziemie zachodniej Ukrainy to było jedyne miejsce, gdzie rzeczywiście szczerze i gorliwie realizowano zapoczątkowany układem Sikorski-Majski sojusz polsko-sowiecki. Głównie stamtąd pochodzili ci Polacy, których sowieci uważali za „swoich”

„Kresowiak” albo specjalista od „polityki historycznej” natychmiast krzyknie
(cytat fikcyjny - parodia argumentacji):

Tak!! Bo sowieci byli, oprócz dobrych i bezinteresownych Niemców, jedynym sojusznikiem zdolnym obronić polskie dzieci przed zwyrodniałymi ukraińskimi mordercami, którzy wbijali te dzieci na kołki i wyplatali z nich wianuszki. Czyż polscy dowódcy i przywódcy mogli pamiętać o antypolskiej akcji NKWD? Czyż mogli wiedzieć o Katyniu? Czyż mogli mieć żal za wywózki podczas pierwszej sowieckiej okupacji, jeżeli widzieli bestialstwo Ukraińców? Te kilkadziesiąt, czy sto kilkadziesiąt tysięcy Polaków zabitych przez sowietów do 1942 roku to przecież nic wielkiego w porównaniu z dziećmi przybitymi do drzewa. Katyń i Syberia, to były tylko niewinne sąsiedzkie psoty, takie wesołe wygłupy dobrych z natury i przyjaznych sowietów.

Jest w takim rozumowaniu kilka słabych punktów.

Katyń został nagłośniony przez Niemców dopiero wiosną 1943 roku, w dogodnym dla Niemców momencie, ale nasi przywódcy dobrze wiedzieli już wcześniej, co się stało i gdzie się stało.

Zdjęcia pokazujące bestialsko zamordowane polskie ofiary z Wołynia i Galicji są zazwyczaj antydatowane albo wręcz fałszywe. Są to zdjęcia poczynając od kryminologicznej fotografii francuskiej z końca XIX wieku, poprzez „wianuszek dzieci” (z lat 20-tych), kadry z filmu pokazującego ofiary bombardowań 1939, kadry z filmu nakręconego w Katyniu (były z uporem pokazywane przez TV „Republika” – który to kanał ma ogromne „zasługi” w rozpowszechnianiu fałszerstw, wśród nich nawet „wianuszka dzieci”! - co prawda widać pewną poprawę), zdjęcia ofiar rzezi wolskiej (1944) i rzezi nemmersdorfskiej (1944), zdjęcia z podręczników medycznych itd. Sporo jest zdjęć Ukraińców pomordowanych przez Polaków, które są pokazywane jako zdjęcia Polaków pomordowanych przez Ukraińców. RZADKO SPOTYKA SIĘ ZDJĘCIA AUTENTYCZNE – głównie jest to „seria lipnicka”, choć i ją „wzbogacono” dwoma fałszerstwami, żeby pokazać martwe dzieci.

Nie znaczy to, że takich okrutnie zamordowanych ofiar nie było. Oczywiście okrucieństwo było częste – po obu stronach, a liczba ofiar była znaczna. Fałszerstwa zdjęć pokazują jednak, jak bardzo komuś zależało na wytworzeniu fałszywego obrazu wydarzeń – na wyolbrzymieniu skali i podkreśleniu okrucieństwa jednej ze stron.

Jest coś jeszcze. Ataki na sowiecko-polskie (i niemiecko-polskie) „samoobrony” rzeczywiście najczęściej były dziełem „banderowców” czyli oddziałów powstańczych, uznających banderowskie dowództwo. Są wspomnienia, są dokumenty – nikt się niczego nie wypiera. Odpowiedzialność za Dominopol UPA również wzięła na siebie natychmiast po tragedii. Już w połowie lipca 1943 roku tłumaczono polskiej ludności, co i dlaczego stało się w Dominopolu, że zrobiła to UPA i że to się nie powtórzy. Jeżeli jednak chodzi o napady podczas „krwawej niedzieli” 11-16 lipca i „krwawych dożynek” 29-31 sierpnia na polską ludność zupełnie bezbronną i w swej masie lojalną wobec UPA, a nawet z UPA zaprzyjaźnioną (!!), „ustalenia” Grzegorza Motyki są co najmniej dziwne.

W dwóch czy trzech wypadkach jako sprawcę wskazuje on dowódcę, który później zginął z rąk UPA jako dowódca Grupy Specjalnej NKWD. W dwóch czy trzech przypadkach wskazuje na Iwana Kłymczaka „Łysego” (rzeczywiście dowódcę UPA) na podstawie dokumentu, którego nikt nie widział, którego nikt nigdy opinii publicznej nie pokazał. W archiwach, pod wskazaną sygnaturą jest zupełnie inny dokument. Do obiegu propagandowego wprowadzono tylko krótki cytat z rzekomego raportu czy meldunku „Łysego”, a cytat ten zawiera zaskakujące błędy rzeczowe.

Raz Pan Grzegorz wskazuje na sotnię, której próżno szukać w spisach oddziałów UPA-północ z tego okresu. Prawdziwa „sotnia-widmo”. W sumie na kilkadziesiąt zdarzeń „krwawej niedzieli” i „krwawych dożynek”, próbę jakiegokolwiek wskazania sprawców Grzegorz Motyka podjął w około 8-9 przypadkach, a i to sensownych ustaleń dokonał tylko w przypadku „Dowbusza”, czyli tego, który poległ z rąk UPA jako NKWDysta. Nasz wybitny „specjalista” podparł się też „zeznaniami” Stelmaszczuka, które to „zeznania” są sprzeczne z „ustaleniami” samego Grzegorza Motyki (tzw. logika autoimmunologiczna). Żeby było śmieszniej, Grzegorz Motyka, omawiając przypadek Stelmaszczuka, sam napisał, że sowieci potrafili wydusić z przesłuchiwanego wszystko, co chcieli. Może różne rozdziały „Partyzantki” były pisane przez różnych „murzynów” i stąd ta autoimmunologia w rozumowaniu? Nie wiem...

Wróćmy jednak do głównego wątku. Sojusz polsko-sowiecki na Wołyniu (zwłaszcza na części Polesia w granicach województwa wołyńskiego) był realizowany PRZED wołyńskim wybuchem. Ukraińcy do znudzenia apelowali, żeby ten sojusz zerwać i podjąć wspólną walkę ze wspólnym wrogiem. Apelowali bulbowcy, apelowali też banderowcy. Bezskutecznie.

Profesor Grzegorz Motyka, wybitny teoretyk „zaplanowanego ludobójstwa”, sofista-ekwilibrysta, pisząc swoją „Partyzantkę” dokonywał cudów, żeby tylko zamaskować fakt polsko-sowieckiego sojuszu zawiązanego i realizowanego na długo PRZED tragedią. Gdzie nie było sowietów, tam nie było rzezi. Ale o tym nie wolno pisać, bo dofinansowania nie dadzą i do telewizji nie zaproszą.

Taras Bulba, który przyganiał lebiediowcom (banderowcom), że, w przeciwieństwie do niego, nie po rycersku walczyli z Polakami, jest dla Grzegorza Motyki wygodny i wiarygodny. Ale niewygodnych fragmentów jego książki Profesor już nie zauważa. Ba! W ogóle nie zauważa, że Bulba pisze o swojej walce z Polakami. W ogóle nie zauważa, że jako przyczynę tej walki podaje entuzjastyczną kolaborację Polaków z czerwonymi.

Co według Profesora robili bulbowcy?

Bulbowcy BYLI. Byli i już. Nic nie robili. Takie można odnieść wrażenie po przeczytaniu całych dwóch stron poświęconych przez Motykę bulbowcom (bo tylko dwie strony im poświęcił). Chyba więcej miejsca niż samym bulbowcom, Grzegorz Motyka poświęcił na tłumaczenia, że ilekroć polskie źródła mówią o atakach bulbowców na polskie wioski, tylekroć się mylą i tylko ON, Grzegorz Motyka, potrafi bezbłędnie bulbowca od banderowca odróżnić.

Proszę mi wybaczyć, Panie Profesorze (GM), te przyjazne uszczypliwości. Choć nie znam Pana osobiście, to jednak bardzo cenię i szanuję…
I właśnie dlatego martwię się o Pana :(

No więc ten Bulba (Taras Borowiec), w Polsce pod wpływem Grzegorza Motyki lansowany na ukraińskiego bohatera alternatywnego, który ma zstąpić krwawego Banderę, pisze wyraźnie:

Komenda Główna UPA przez całe lato 1942 roku i zimę 1943 roku na wszelkie sposoby próbowała nawiązać kontakt z polskimi organizacjami podziemnymi w Zachodniej Ukrainie, aby za ich pośrednictwem porozumieć się z delegaturą polskiego rządu na uchodźstwie .

Cel tych prób był następujący: - zaprzestać ukraińsko-polską walkę i nie dopuścić do całkowitego wyniszczenia obu narodów przez tych samych wrogów; - normalizować wspólne ukraińsko-polskie stosunki poprzez tymczasowe zawieszenie broni w warunkach wojny i, zamiast walki przeciwko sobie, wspólnie zmobilizować wszystkie siły przeciwko wrogom zewnętrznym;

- nawiązać kontakt służbowy pomiędzy UPA i AK.

Pośrednikiem w tych rozmowach był wyżej wymieniony Bronisław Chodorowski, polski działacz narodowy na wołyńskim Polesiu. Znałem Chodorowskiego jeszcze z czasów przedwojennych. Na należącym do jego ziemskiego przydziału polu, gdzie znajdował się granit, nasza spółka arendowała grunt, na którym zorganizowała przedsiębiorstwo kamieniarskie. Działo się to we wsi Moczulanka gminy ludwipolskiej. Chodorowski był polskim patriotą, ale nie uznawał dzikiego szowinizmu i obstawał za przyjaznymi stosunkami między ukraińskim i polskim narodami.

Gdy Moskwa „wyzwoliła” Zachodnia Ukrainę, Chodorowski zszedł do podziemia i tym samym uniknął losu „burżujów” zesłanych do Kazachstanu. Od razu nawiązał kontakt z naszą organizacją. Kiedy we wrześniu 1940 roku znalazłem się na Ukrainie, między nami została odnowiona łączność współdziałania we wspólnym ruchu sprzeciwu przeciwko komunie. Kontakt miał odbywać się w Równem, gdzie Chodorowski osobiście znał członków kierownictwa polskiego podziemia, między innymi Jana Kamińskiego. Niejednokrotnie, pod ochroną naszych oddziałów bojowych, wyjeżdżał do Równego, gdzie za pośrednictwem Kamińskiego próbował umożliwić kontakt naszej delegacji z polskim podziemiem.

Jednak wszystkie te próby poniosły fiasko. Szowinistyczne polskie podziemie nadal uważało Zachodnią Ukrainę za nieodjemną część Polski i na żadne pertraktacje z ukraińskimi „zdrajcami Polski” nie wyrażało zgody. Nazywali UPA „bandą”, która walczy i będzie walczyć przeciwko nienaruszalności granic polskiego państwa. Bardzo nas dziwiło takie stawianie sprawy w zupełnie przecież nowej sytuacji międzynarodowej. Chodorowski zaś był niezmiernie zawiedziony taką postawą swoich rodaków, wstydził się za nich i miał poczucie winy z powodu krótkowidztwa Polaków.

Tymczasem wydarzenia potoczyły się błyskawicznie. Na oczach wszystkich przybierało na sile polsko-ukraińskie napięcie, z każdym dniem co raz bardziej podsycane przez element szowinistyczny po obydwu stronach. W marcu 1943 roku, po śmierci Chodorowskiego, Komenda Główna UPA jeszcze raz próbowała podjąć rozmowę z polską stroną. Pośrednikiem wówczas został ksiądz-Polak z polskiej wioski Huta Stepańska powiatu kostopolskiego ( nazwiska księdza nie pamiętam).

Również i tym razem Polacy, uparcie nazywając wszystkich Ukraińców „bandytami”, nie zgodzili się na jakiekolwiek rozmowy. Oni dosłownie zachłysnęli się sojuszem Stalin-Sikorski. Dawali wiarę pogłoskom, że w ZSRR, na podstawie porozumienia między Stalinem i Sikorskim, ogłoszono powszechną amnestię dla wszystkich polskich cywilów i wojskowych, i pod dowództwem generała Andersa, powstaje nowa polska armia. Polacy wierzyli, że wspólnymi siłami zachodnich sojuszników i ZSRR wkrótce będzie rozbita potęga Hitlera, po czym oni znowu odbudują swoje państwo w jeszcze szerszych granicach, poprzez nowe aneksje terytorialne. Aby nie zaostrzać swoich „sojuszniczych” stosunków z Rosją, zamiast współpracy, Polacy wybrali wszystkimi dostępnymi siłami zwalczanie ukraińskiego i białoruskiego ruchu wyzwoleńczego, uważając go za głównego wroga Rosji i Polski. Stara koncepcja „równowagi sił”.

(...)

W polskich wsiach i koloniach bolszewicka partyzantka znajdowała wiernych sojuszników, udzielających jej schronienie i prowiant, punkty łączności i przekazów oraz środki transportu. W lokalach mieszkańców polskich miast bolszewicy organizowali konspiracyjne kwatery dla kurierów i polskich szpiegów wywiadu sowieckiego. Ścisła sowiecko- polska współpraca na niemieckich tyłach była powszechnie znana jeszcze wiosną 1943 roku. Szczególnie mocno odczuło to nasze podziemie, gdy bolszewicy oficjalnie ogłosili nam wojnę. Masowo zaczęli oni mobilizować do swoich partyzanckich oddziałów Polaków, którzy wraz z Rosjanami podjęli walkę przeciwko nam, rzucając na nas wszystkie siły.

W polskich wsiach de facto rządzili bolszewiccy partyzanci, a miejscowa ludność, zamiast ograniczyć się do okazywania wymuszonej grzeczności, jak to zwykle czynią w podobnej sytuacji wszyscy ludzie, udzielała bolszewikom wszechstronnej pomocy. Polacy wszystko, co robili, robili z entuzjazmem, bo ZSRR walczył z okupantem Polski, z Hitlerem... Nikt z Polaków nie myślał o tym, co będzie jutro. Przypuszczalnie nawet polski rząd w Londynie nie myślał o następstwach swojej polityki, bo wszystko co robili kolaborujący z sowietami Polacy, robili zgodnie z dyrektywami tego rządu. Przerażające skutki wspomnianej sowiecko-polskiej współpracy bardzo ciężko odczuła na sobie ludność Ukrainy, bo, dzięki wybitnej pomocy Polaków, Moskwa zaczęła usilnie realizować program, który Łukin proponował nam...

Profesorowi Motyce chyba tylko raz niechcący wypsnęło się w „Partyzantce”, że decyzja o stworzeniu polskich oddziałów partyzanckich w służbie sowietów, podjęta została już w styczniu 1943 roku. Taka mała wpadka – wyjątek potwierdzający regułę, że o aktywnym sojuszu polsko-sowieckim, poprzedzającym Tragedią Wołyńską, pisać nie należy. Wszędzie należy natomiast podkreślać, że ten sojusz był odpowiedzią na niczym nie sprowokowane ukraińskie bestialstwo, na „ludobójstwo” zaplanowane już dużo wcześniej.

W ten sposób nasi HISTORYCY zamieniają miejscami skutek i przyczynę. Wszak od Galla Anonima zadaniem historyka jest zadowolić władzę. A jak nie zadowoli, to kopniak i lądowanie gołą d…ą na bruku…

No nic… Czytajmy dalej Bulbę, który dla Grzegorza Motyki jest przecież wiarygodny:

Zarówno Rosjan, jak i Polaków zupełnie nie obchodził los mieszkańców Ukrainy (a może również i swoich własnych). Polacy mieli swój jasno postawiony cel polityczny: z jednej strony, rękami zachodnich sojuszników i ZSRR doprowadzić do upadku Niemiec, z drugiej zaś, siłami Rosjan i Niemców, zniszczyć narodowo-wyzwoleńczy ruch Ukrainy, aby Polska mogła ponownie okupować Zachodnią Ukrainę. Był to fatalny błąd polskiego narodu i jego rządu w Londynie, którego imperialistyczna polityka nie tylko nie osiągnęła pozytywnych rezultatów, lecz odwrotnie, doprowadziła swój naród do bycia sowieckim satelitą i, zamiast przyjaciół, narobiła i dalej robi sobie wrogów wśród sąsiednich narodów.

[…]

Prawie wszyscy Polacy poszli za bolszewikami przeciwko Ukraińcom. Konsekwencje tego były fatalne, ale o tym mowa będzie dalej. Dla UPA zaś wszystko to oznaczało, że powstał trzeci front – front polski.

Muszę coś wyjaśnić czytelnikom, i wyprzedzić sofistyczny myk Pana Profesora Motyki. Bulba w swojej książce używał nazwy UPA tylko na określenie WŁASNEJ organizacji. Lebiediowcy-banderowcy nigdy tak w tej książce nie byli nazywani, bo w okresie, gdy Bulba ją pisał, uważał, że mu banderowcy tę zgrabną nazwę ukradli.

Gdy więc Bulba pisze o trzecim froncie, na którym walczyło UPA, TO MA NA MYŚLI WALKĘ BULBOWCÓW Z POLAKAMI. Nie to jest jednak tutaj ważne. Bulba, podsuwany Ukraińcom przez naszych „polityków od historii” jako ktoś, kto ma w ukraińskim panteonie zastąpić Banderę i Szuchewycza, wyraźnie pisze, że przyczyną Tragedii Wołyńskiej była kolaboracja Polaków z sowietami.

Czy teraz rozumiecie, Drodzy Czytelnicy, dlaczego 41% WRONu pochodziło z obszaru zaznaczonego na żółto? Kto raz wdepnął we współpracę z sowietami, ten już na zawsze stawał się ich człowiekiem.

image

Układ Warszawski w pelnej krasie

Jak w serialu „Akwarium czyli samotność szpiega”:

My nikogo nie zmuszamy, żeby wstąpił do organizacji. Ale jak już wstąpiłeś, to należysz do nas razem z butami i krawatem. Wyjść z organizacji możesz tylko jedną drogą – przez komin.

Tak było na Wołyniu…

Paweł Bohdanowicz

Komentarze